Komisarz Kruk musi rozwikłać pętlę kłamstw i sekretów, by rozwiązać sprawę zaginionego nastolatka.
Trwają poszukiwania zaginionego ucznia liceum. Wygląda na to, że chłopak uciekł z domu, ale policja sprawdza też inne możliwości. W sprawę przypadkiem angażuje się komisarz Sławomir Kruk.
Ojciec zaginionego twierdzi, że chłopak został pobity i uwięziony. Podaje niepokojące szczegóły zajścia, których nie powinien znać. Wskazuje potencjalnych sprawców. Nie potrafi tylko wiarygodnie wyjaśnić, skąd to wszystko wie.
Wydarzenia spowija mrok i komisarz nie ma pewności, czy to, co zaczyna podejrzewać, stało się naprawdę, czy jest tylko wytworem jego wyobraźni.
Brnąc przez kłamstwa i tajemnice, Kruk stopniowo odsłania scenerię koszmaru.
Gdzie kupić?
Empik Bonito Tania Książka Świat Książki Legimi Nexto Ebookpoint
Ćma – fragment
Kruk miał samochód w warsztacie, więc kiedy wychodząc z domu na tramwaj, zobaczył przejeżdżający radiowóz bez oznaczeń i znajomą twarz kierowcy, machnął ręką, a podkomisarz Stanisław Baruka zgodził się podwieźć go na komendę wojewódzką. Po drodze musiał jeszcze tylko zajechać na moment do pewnych ludzi. Ich syn uciekł z domu, a oni umierali z przerażenia. Kruk czekał już na Barukę w radiowozie od pół godziny i pożałował, że nie pojechał komunikacją miejską. Przed furtką w ogrodzeniu, za którym znajdowała się, jak zwą to deweloperzy, willa wielorodzinna, powstało małe zbiegowisko. Platynowa blondynka, odwrócona do Kruka tyłem, wściekle mówiła coś do mniej więcej pięćdziesięcioletniego, eleganckiego mężczyzny w czarnym płaszczu. Stała pod rękę z wysokim, mocno zbudowanym mężczyzną w kaszkiecie, ale ten właśnie zostawił ją samą sobie i ruszył do stojącego w pobliżu białego volvo. Chciała pójść za nim, jednak elegant w czarnym płaszczu zagrodził jej drogę. Stała tam jeszcze para trzydziestolatków usiłująca zażegnać rodzącą się awanturę. Wszyscy ci ludzie przed chwilą opuścili tę samą willę, w której przebywał obecnie Baruka. Kruk odwrócił od nich wzrok i leniwie przeciągnął nim po ulicy. Mały kundel obsikiwał wielkie drzewo, kilka samochodów parkowało niezgodnie z przepisami, za nimi jakiś facet palił papierosa i strząsał popiół na maskę jednego z nich. Wyraźnie zainteresowany obserwował zajście. Kruk wrócił wzrokiem do ludzi przed furtką. Wyłączył radio w samochodzie, żeby usłyszeć, o czym rozmawiają. Mówiła platynowa blondynka, szybko i podniesionym głosem, ale Kruk nic nie rozumiał. Elegant w czarnym płaszczu przysunął się do niej. Odezwał się wolno i z rozmysłem. Wyraz twarzy miał nieprzyjemny, cedził słowa, na koniec wykonał pogardliwy gest. Odwróciła głowę. Przez ułamek chwili Kruk widział profil jej twarzy. Drgnął i zrozumiał, co się stanie, zanim to się stało. Blondynka była szybka jak wicher. Z całej siły strzeliła mężczyznę w twarz. Kruk wygramolił się z samochodu, klnąc pod nosem, i powlókł się w ich stronę. – Co tu się dzieje? – warknął, przelotnie pokazując odznakę. – Ten człowiek mnie obraził – powiedziała bliska płaczu blondynka. Patrzyła na odznakę, jeszcze nie na Kruka. Chciała coś dodać, ale wtedy właśnie spojrzała na niego i umilkła. Elegant w czarnym płaszczu też na niego spojrzał. Jego lewy policzek płonął po uderzeniu, jednak on pozostawał spokojny. Na szczęście jej nie oddał. – Świetnie, że jest policja. Chcę złożyć doniesienie o naruszeniu mojej nietykalności cielesnej przez tę kobietę. – Pan żartuje. Elegant uniósł brwi. Był starannie ogolony, a gdy uniósł rękę i ostrożnie dotknął skóry twarzy, błysnął złoty zegarek. – Właśnie mnie spoliczkowała. – Właściwie to sam się pan o to prosił – wtrącił się młodszy mężczyzna. – Panie Iwo, pan wszystko widział – rzekł spoliczkowany. – Będzie pan moim świadkiem. – Byłem też świadkiem tego, jak pan się zachował. – To wszystko było takie niepotrzebne – wtrąciła się młoda kobieta towarzysząca Iwo. – Powinni się państwo wzajemnie przeprosić. Blondynka w beżowym płaszczu już się opanowała, nie chciała płakać. Patrzyła na Kruka z coraz większym spokojem. – Nazywam się Hubert Schulc – przedstawił się spoliczkowany mężczyzna. – Jestem właścicielem domu, w którym ta pani wynajmuje mieszkanie. – Komisarz Sławomir Kruk z Komendy Wojewódzkiej Policji. Niech wszyscy państwo ochłoną. – Już ochłonąłem. – Schulc w gruncie rzeczy był wściekły. – Przyjmie pan ode mnie zawiadomienie? Kruk rozejrzał się, szukając pomocy, i westchnął zrezygnowany. – Nie tutaj. Musi pofatygować się pan na najbliższy komisariat, pewnie trzeba będzie sporo odczekać, wtedy będzie pan mógł złożyć zawiadomienie. Opowie pan funkcjonariuszowi, którego odciągnie pan od spraw zabójstw, rozbojów i kradzieży, swoją wstrząsającą historię. – Kruk zwrócił się do kobiety będącej sprawcą całej afery: – Jak panią obraził? Pokręciła głową. Milczała. – Dobrze, komisarzu Kruk, przejdę się na komisariat. Najbliższy jest przy Białej, prawda? Opowiem też o panu, jak mnie pan zlekceważył. Z budynku wyszedł Baruka i skierował się w ich stronę. – Czego pan właściwie oczekuje? – spytał Kruk. – Więzienia dla tej pani? – Nie pozwolę się tak traktować. – Pan Schulc zamierza wyrzucić mnie z mieszkania, które u niego wynajęłam. Dlatego jest bardzo zadowolony, że udało mu się mnie sprowokować, to dla niego woda na młyn. – Nie pogodzicie się? – spytał Kruk. Schulc patrzył twardo. Podszedł Baruka, Kruk wahał się tylko chwilę. – Stasiu, dawaj kajdanki – powiedział, nie spuszczając wzroku z Schulca. Kruk miał swoją parę kajdanek przy pasku, ale chciał, żeby wyszło dramatyczniej. – Co się dzieje? – Po prostu daj. Zadźwięczała stal. Kruk zwrócił się do kobiety: – Zatrzymuję panią do wyjaśnienia. Proszę oddać mi torebkę i wyciągnąć ręce. Nie protestowała. Kruk zatrzasnął jej kajdanki na nadgarstkach i wskazał nieoznakowany radiowóz. Dwoje trzydziestolatków wydawało się wstrząśniętych obrotem sytuacji. Nawet Schulc stracił tę swoją wyzywającą pewność siebie. – Pan tu mieszka? – upewnił się Kruk. – Na parterze, pod jedynką. – Schulc wskazał willę. – Dobrze. Będzie pan dzisiaj w domu? Skinął głową. Kruka nic to nie obchodziło, nie zamierzał go odwiedzać, ale niech tkwi w domu i czeka. Posadził kobietę na tylnym siedzeniu samochodu, położył obok niej torebkę, a sam zajął miejsce z przodu. Baruka uruchomił silnik. Gdy odjeżdżali, powiał wiatr i poruszył gałęziami pobliskich drzew, poderwał z ulicy pojedynczy liść, pozostałość po jesieni i ciepłej zimie. Ciepła zima zmieniła się w chłodną wiosnę, wszystko było nie tak, jak powinno. – Co tam się wydarzyło? – odezwał się Baruka, gdy wjechali na aleję Grunwaldzką. Spojrzał w lusterko wsteczne. – Te kajdanki były konieczne? Kruk odwrócił głowę w stronę kobiety. Wydawała się zamyślona, wpatrzona w widoki za boczną szybą. – Żebyś wiedział, bez kajdanek ani rusz. Zatrzymasz się przy Galerii Bałtyckiej? Przy galerii radiowóz stanął, Kruk wysiadł i pomógł wysiąść kobiecie. Zdjął jej kajdanki i oddał podkomisarzowi. Oboje patrzyli, jak radiowóz odjeżdża. Kobieta przysunęła się i delikatnie pocałowała Kruka w policzek. – Miło cię widzieć, Sławek. – Ciebie też, Preise.