Autostrada do piekła

A

Dwa zabójstwa prokuratorów wstrząsają północną Polską, a sprawca czyni z tych śmierci widowisko. Wkrótce groźby dostaje kolejny prokurator. Ceną za jego życie ma być wypuszczenie z aresztu Józefa Danika, człowieka oskarżonego o spalenie żywcem swojej rodziny.

Gdy termin wyznaczony na uwolnienie Danika się zbliża, do sprawy zostaje zaangażowany Sławomir Kruk, policjant który kilka lat wczesniej został zwolniony dyscyplinarnie ze służby. Musi wspomóc śledczych w schwytaniu zabójcy, zanim ten uderzy ponownie.

Kruk uczestniczy w śledztwie, w którym myśliwi stają się zwierzyną, przekraczane są nieprzekraczalne granice, a prawo staje się pustym słowem.

Autostrada do piekła- kryminał
Autostrada do piekła. Ósmy kryminał z serii o komisarzu Kruku.

Wydawnictwo HarperCollins Polska

Gdzie kupić?

Empik   Bonito   Tania Książka   Świat Książki   Legimi   Nexto   Ebookpoint

 

Autostrada do piekła – fragment
PROLOG 1

Samochód sunął podmiejską drogą w kierunku Gdańska. To był najładniejszy do tej pory poranek maja, ale siedząca za kierownicą Mirosława Zawiślak nie zauważyła tego dziś ani razu.

Przed wyjazdem odbyła trudną rozmowę z synem, którego zerwała z łóżka, a który od razu na nie wrócił, aby odespać nocną imprezę. Rozmowa nie odniosła skutku. Potem przetrwała milczące śniadanie z mężem. To śniadanie było najgorsze. Miał romans i od jakiegoś czasu zamierzał jej o tym powiedzieć.

Już kilka razy zbierał się na odwagę, ale ona nie miała odwagi, by mu na to pozwolić. Bała się, że odejdzie. Nie dlatego, że go kochała, miłość skończyła się dwa jego romanse wcześniej. Dręczyła ją myśl, że już nigdy nie znajdzie nikogo. Skończyła czterdzieści pięć lat, natłok pracy powodował, że przestała o siebie dbać i dla mężczyzn stała się niewidzialna.

Przejrzała się w lusterku wstecznym i pomyślała, że może to jeszcze zmienić, po prostu nie miała siły, żeby się do tego zabrać. Naszła ją myśl o Józefie Daniku, człowieku, który stanie dzisiaj przed sądem za zabójstwo żony i dzieci. Zamordował ich, bo chciał odejść do innej kobiety, a uważał, że dla jego rodziny będzie to tragedią. Wolał, aby umarli, niż cierpieli skazani na życie bez niego. A ponieważ bardzo ich kochał i nie był w stanie podnieść na nich ręki, zabił deskami okna, zamknął na klucz drzwi i podpalił dom. Spłonęli żywcem, podczas gdy on, patrząc na to z oddali, śpiewał im kołysankę.

Przynajmniej tego los mi oszczędził, pomyślała, o ile można było to uznać za okoliczność łagodzącą dla jej męża, człowieka, który przeżył z nią dwadzieścia jeden lat, a przez większość tego czasu ją okłamywał.

Na przystanku autobusowym przy wyjeździe z Lublewa Gdańskiego stał młody mężczyzna. Zawiślak zatrzymała samochód, a chłopak wskoczył na siedzenie pasażera. Obdarzył ją promiennym uśmiechem, który odwzajemniła i po raz pierwszy pomyślała, jaki to przyjemny dzień. Mężczyzna był studentem ostatniego roku romanistyki Uniwersytetu Gdańskiego. Czasami podwoziła go do Gdańska. Od lutego widywała, jak usiłuje złapać stopa. Kilka razy zdarzyło się, że jadący przed nią samochód zatrzymał się, aby go zabrać.

Droga była wąska, ruch z przeciwka znaczny, i to powodowało, że wszystkie auta za tym, do którego wsiadał, także musiały się zatrzymać. Młody mężczyzna wydawał się tym zmieszany i za każdym razem uśmiechał się i przepraszał Zawiślak wzrokiem.

Tak, to ten uśmiech sprawił, że ona też się kiedyś zatrzymała i od tego czasu zatrzymywała się za każdym razem, gdy go widziała.

Lubiła, gdy do niej mówił. Kiedy wsiadał do jej granatowego peugeota, był jak promyk czegoś ekscytującego w jej walącym się, ponurym życiu.

Teraz posunęli się o krok dalej. Po raz pierwszy umówili się z wyprzedzeniem, że Zawiślak go zabierze. Tego dnia miał egzamin, a ona obiecała, że go podwiezie, żeby nie musiał telepać się autobusem. Zdążył już jej się przyznać, że z całego serca nienawidzi komunikacji publicznej.

– Nastroje bojowe? – spytała. – Gotowy zdać w pierwszym terminie?

– To egzamin z psycholingwistyki. Jestem w tym naprawdę dobry.

Do tej pory widywała go jedynie w sportowych bluzach i dżinsach. W tej chwili mogła oglądać go w garniturze i musiała przyznać, że wyglądał świetnie. Wysoki, szczupły, o krótkich ciemnych włosach i jasnozielonych oczach. Często opowiadał o literaturze, a kiedy mówił, czuła pragnienie przeczytania tych wszystkich książek, na co od dawna nie miała czasu. W głębi duszy żałowała, że jej syn nie jest taki jak on: inteligentny, ciekawy świata, wrażliwy na słowa. Jej syn studiował prawo, kontynuując rodzinną tradycję, ale nie wykazywał w tym kierunku talentów. Wykazywał za to talent do degustacji narkotyków, co usiłowała ze wszystkich sił zatuszować. Zganiła się za to, co przemknęło jej przez głowę: że ten młody mężczyzna, Filip, mógłby zastąpić jej syna. Przez chwilę miała szaloną myśl, że mógłby też zastąpić jej męża.

Ten pomysł zawstydził ją podwójnie i natychmiast go odpędziła.

Tym razem Filip niewiele mówił. Lekko przechylony na bok, oparty ramieniem o boczną szybę, patrzył na drogę.

– Trema? – spytała.

– Trochę. A pani? Pani dziś nie ma tremy?

– Chyba mam. Tak, mam tremę.

– Pamiętam, że dla pani to też ważny dzień.

Nie miała tremy. Po tylu latach pracy uodporniła się na wiele rzeczy i na takie dni jak ten. Przyznała, że jest trochę zdenerwowana, by zrobić mu przyjemność i żeby poczuł w niej bratnią duszę.

Wjeżdżali do Gdańska. Przy zjeździe na Gdańsk Karczemki nadrobiła kilkaset metrów, aby wjechać na parking przy dużym centrum handlowym. Stamtąd Filip miał kilka kroków na przystanek PKM-ki Gdańsk Kiełpinek, skąd chciał jechać do Wrzeszcza.

Samochodów trochę już stało. Ponieważ były tu hipermarkety budowlany i spożywczy, które wcześnie otwierano, pojawiali się pierwsi klienci.

– Mogłaby pani tam podjechać? – Wskazał oddalone i dość puste miejsce na parkingu. – Stamtąd będzie mi bliżej.

Zmarszczyła brwi, podczas gdy on patrzył na nią z ujmującym uśmiechem na twarzy. Stamtąd było bliżej, ale na pewno nie do kolejki.

Pomyślała, że egzamin sprawił, że stał się kapryśny. Podjechała, gdzie prosił.

– Powodzenia – powiedziała z uśmiechem.

Nie oddał uśmiechu. W pobliżu zaparkował szary opel corsa. Filipa jakby to zniecierpliwiło. Rozejrzał się i wskazał jej inne miejsce. Plac parkingowy był olbrzymi, a on wskazywał punkt dosyć oddalony.

– Niech pani tam się zatrzyma.

– Filip, co ty wymyślasz? Wysiądź, proszę, tutaj, śpieszę się.

Patrzył na nią spokojnymi zielonymi oczami, które stały się nagle zimne. Uchwyciła krótki, gwałtowny ruch jego ręki i zobaczyła rozbłysk pod czaszką, poczuła ból, jej głowa uderzyła w boczną szybę. Przez moment była oszołomiona i straciła poczucie, co się z nią dzieje, a gdy z trudem skupiła wzrok, zobaczyła jego twarz przy swojej. Szukała spojrzeniem tego, co w nią uderzyło. Był to chwyt pistoletu, który chłopak trzymał w dłoni.

– Jedź.

Drżącymi rękami uchwyciła kierownicę.

– Filip…

– Zamknij ryj.

Pojechała, gdzie kazał, i zatrzymała się. Nagle przeraziło ją, jak bardzo oddalone od innych ludzi jest miejsce, w którym stanęli.

– Co robisz? – spytała.

Nie odpowiedział. Przyglądał się jej w milczeniu, wciąż lekko przechylając głowę. Miał dziwny wyraz twarzy, którego do tej pory u niego nie widziała, jakby przebywał w tej chwili gdzieś daleko. Cały jego urok i inteligencja gdzieś się ulotniły. Przypominał jej manekina.

– Wysiądź z mojego samochodu – powiedziała.

Nie poruszył się.

– Możesz się wpędzić w kłopoty. Pamiętasz, kim jestem?

W jego spojrzeniu i lekkim uśmiechu, który pojawił się w kącikach ust, przeczytała, że o tym pamiętał. Właśnie dlatego robił to, co robił, że pamiętał.

Włożył swoją płytę CD do odtwarzacza w samochodzie.

– Zostawisz kluczyki w stacyjce – powiedział – i przesiądziesz się na tylne siedzenie. Zrobisz to spokojnie, szybko i nie rozglądając się na boki. Jeśli zaczniesz zwlekać, krzyczeć, uciekać, zastrzelę cię.

– Dlaczego?

Znowu uderzenie w skroń, głowa opadająca w miejsce, z którego wysuwały się pasy bezpieczeństwa. Poczuła strużkę krwi ściekającą jej na policzek.

Z wysiłkiem otworzyła drzwi i wysiadła. Zrobiła dwa kroki, kierując się na tył auta. Niedaleko przechodziła jakaś kobieta. Nie patrzyła w tę stronę. Zawiślak poczuła palące pragnienie, żeby ją zawołać.

– Testujesz mnie? – usłyszała głos Filipa.

On też wyszedł z samochodu i zaczął otwierać tylne drzwi po swojej stronie. Miał w ręce pistolet i nie zadawał sobie trudu, by go ukryć.

Mirosława Zawiślak usiadła na tylnym siedzeniu i zatrzasnęła drzwi. Coś jej mówiło, że zatrzaskuje za sobą wieko trumny.

Filip usiadł obok niej, nisko trzymając pistolet lufą zwrócony w jej stronę. Na twarzy miał wyraz zadumy i ciekawości. To jeszcze dzieciak, przemknęło jej przez głowę.

– Co chcesz mi zrobić? – spytała.

Chwytem pistoletu uderzył ją w usta. Poczuła smak krwi i ułamany ząb na języku. Jeszcze nie poczuła bólu.

– Przepraszam – powiedział, jakby się wstydził. – Muszę cię wytresować. Mówisz tylko wtedy, kiedy ci każę. Ruszasz się, kiedy każę. Rozumiesz?

Skinęła głową.

– Mów.

– Rozumiem.

Ból nadszedł z opóźnieniem wraz z opuchlizną, która wydęła jej usta. I ze strachem.

Bez świadomości tego, co robi, wcisnęła się w oparcie fotela, byle tylko zwiększyć odległość dzielącą ją od młodego mężczyzny. O kilka centymetrów. O centymetr.

– Wyjmij telefon – rzekł. – Musisz zadzwonić.

Prolog 2

Prokurator Marek Wilewicz złożył podpis na dokumencie i zamknął papierową teczkę. Akt oskarżenia przygotował wczoraj wieczorem, ale go nie podpisał, zostawiając to sobie na dzisiejszy poranek. Czekała go jeszcze przeprawa z naczelnikiem Wydziału Śledczego Prokuratury Okręgowej w Gdańsku, który będzie się sprzeciwiał skierowaniu sprawy do sądu, jednak Wilewicz traktował to tylko jako jeszcze jedną przeszkodę na drodze do celu.

Szansę prokuratury w tej sprawie oceniał na czterdzieści dziewięć procent, o pięćdziesiąt jeden procent mniej, niż oczekiwali jego przełożeni. Wytaczał oskarżenie przeciwko ludziom trudniącym się zakrojonymi na wielką skalę oszustwami, których ofiarą padali starsi mężczyźni.

Mechanizm był zawsze ten sam: młode kobiety o pięknych twarzach i zimnych oczach znajdowały zatrudnienie jako opiekunki samotnych emerytów, posiadających własne mieszkania. Najdalej po kilku miesiącach mieszkanie zmieniało właściciela: zostawała nim opiekunka, najbliższa przyjaciółka i powiernica starego człowieka. W zamian zobowiązywała się troszczyć o niego i pozwalać mu dożywotnio zajmować mieszkanie, ale taki zapis, przez fatalne przeoczenie zawsze tego samego notariusza, nigdy nie dostawał się do umowy.

Emerytów nie wyrzucano na bruk. W ich mieszkaniach zaczynali pojawiać się tylko ogoleni na łyso mężczyźni o twarzach napuchniętych od sterydów. Nie okazywali wrogości, ale czuli się tam jak u siebie. Dawny właściciel był tolerowany, ale nie miał nic do powiedzenia, musiał znosić obecność obcych, alkoholowe imprezy i erotyczne życie opiekunek, które ukazywały inne oblicze. Po kilku tygodniach nieszczęśni emeryci byli zachwyceni, gdy mogli przenieść się do przytułków, gdzie czekały już zarezerwowane dla nich miejsca.

Mieszkanie natychmiast sprzedawano, a pieniądze trafiały na konta dwóch gdańskich biznesmenów.

Naiwność jest grzechem, za który trzeba zapłacić, pomyślał Wilewicz. Może sam był naiwny, zbyt mocno angażując się w pracę. O wartości prokuratora decydowała statystyka: liczba i terminowość załatwień bez względu na sposób zakończenia sprawy. Wielu jego kolegów pracowało na akord. On tak nie potrafił. Jak błędny rycerz szukał sprawiedliwości w świecie, w którym sprawiedliwość była już trochę niemodna.

Przekręcił sygnet na palcu, gest, który wykonywał zawsze, gdy szykował się do bitwy. Potem spojrzał na stojące na biurku zdjęcie kobiety i wzrok mu złagodniał. Byli tacy, którzy uważali za zabawne, że to zdjęcie tu stało. Głównie dlatego, że kobieta z fotografii pracowała dwa pokoje dalej. Widział się z nią dziesięć minut temu, bo razem przyjechali do prokuratury, ale już za nią tęsknił.

Sam wykonał to zdjęcie w Sopocie na deptaku któregoś upalnego letniego popołudnia. Miała na nim rozwiane włosy i przyzywała go gestem.

Zadźwięczała jego komórka i podniósł ją z nadzieją, że to ona dzwoni. Rozstali się zaledwie przed chwilą, ale to bez znaczenia. On trzymał na biurku jej zdjęcie, a jej zdarzało się dzwonić do niego z drugiego pokoju tylko po to, by usłyszeć jego głos. Nie mieli dziewiętnastu lat, ale zachowywali się tak samo głupio, jakby mieli.

To nie była ona. Dzwoniła Mirka Zawiślak.

– Co słychać? – rzucił beztrosko do aparatu.

Mówiła coś, ale jej nie zrozumiał, tak było to niewyraźne. Sepleniła, słowa nachodziły jedno na drugie, gubiła spółgłoski.

– Mirka, spokojnie, co się stało?

Kolejny potok słów, tym razem jednak zdołał coś wychwycić. Powinien rzucić wszystko, co robił, i natychmiast jechać do sądu.

– Po kolei, Mirka. Po co do sądu?

Z niemałym trudem zrozumiał, że chodziło o oskarżonego Józefa Danika, który będzie miał coś Wilewiczowi do powiedzenia.

– Gdzie jesteś, Mirka? Co z tobą?

Przez chwilę w aparacie panowała cisza, a potem usłyszał wyraźny męski głos:

– Jedź już. Nie masz do stracenia ani jednej sekundy.

Połączenie zostało zakończone.

Marek Wilewicz poczuł niepokój. W pierwszym odruchu chciał oddzwonić. Dziś zaczynała się rozprawa Danika, w której Mirka była oskarżycielem, a on trochę jej przy tej sprawie pomagał.

W drugim odruchu poderwał się z miejsca i szybkim krokiem wyszedł z pokoju.

Sąd okręgowy znajdował się na Nowych Ogrodach i przy dobrych wiatrach sygnalizacji miejskiej można było dojechać do niego samochodem w cztery minuty. Teraz jednak ulice wciąż były zatkane przez poranne korki, więc udał się tam piechotą. Wbiegł do budynku gnany niepokojem, który go nie opuszczał od zakończenia rozmowy. Jako prokurator był zwolniony od obowiązku poddania się kontroli przy wejściu i pracownik ochrony go znał.

Mirki jeszcze nie było. Danika właśnie przywieziono z aresztu śledczego i Wilewicz znalazł go w pomieszczeniu dla zatrzymanych. Był ubrany w czarny garnitur, przepisowo skuty i pod nadzorem funkcjonariuszy Wydziału Konwojowo-Ochronnego KWP. Siedział na ławce pod ścianą wyprostowany, ze wzrokiem skierowanym gdzieś przed siebie, i nie zaszczycił prokuratora spojrzeniem. Wilewicz chwilę rozmawiał z dowódcą konwoju, a potem stanął naprzeciw więźnia.

To zmusiło Danika do spojrzenia na przybyłego szarymi płaskimi oczami o martwym wyrazie.

Był wyjątkowo wysokim i silnie zbudowanym mężczyzną o ogromnych dłoniach. Miał trzydzieści cztery lata, ale wyglądał na pięćdziesiąt, nosił krótkie posiwiałe włosy, był blady, o niezdrowej cerze. W trakcie postępowania przygotowawczego przyznał się do zabójstwa i wyjawił jego motywy. Obserwacja sądowo-psychiatryczna wykazała, że nie jest chory psychicznie i miał pełną świadomość dokonywanego czynu. Pewnych rzeczy Wilewicz nie potrafił pojąć.

– Nazywam się Marek Wilewicz, jestem prokuratorem. Czy ma mi pan coś do powiedzenia? – spytał, opierając się o blat stołu i nachylając się nad więźniem.

Danik wskazał prokuratorowi wolne krzesło.

– Niech pan siada.

Wilewicz zawahał się, ale usiadł. Grymas, który mógł być uśmiechem, pojawił się na bladej twarzy Danika. Popatrzył na dłonie prokuratora.

– Ładny sygnet.

Prokurator zaplótł palce przed sobą. Czekał.

– Chce mi pan coś powiedzieć?

– Podoba mi się, sam powinienem taki nosić.

Widać było, że uważa, iż ma w tej chwili jakąś przewagę, i to poczucie sprawiało mu przyjemność. Wilewicz nie odezwał się ponownie, a milczący i nieruchomi funkcjonariusze stali przy zakratowanym oknie.

– Musicie mnie uwolnić albo zaśpiewam jej kołysankę – powiedział Danik. Mówił spokojnie, cicho, nie kładąc specjalnego nacisku na żadne ze słów.

– Komu?

– Prokurator Mirosławie Zawiślak.

Głos Mirki w telefonie… Wilewicz poczuł uderzenie adrenaliny, ale gdy się odezwał, mówił cicho, niemal ze znudzeniem:

– Co jeszcze?

– To wszystko. A ty nie masz do stracenia ani jednej sekundy.

Funkcjonariusze odsunęli się od okna i stanęli po obu stronach więźnia. Wilewicz zaciekawił się, czy chcieli go bronić przed prokuratorem, czy odwrotnie. Wstał, a Danik nie spuszczał go z oczu, w których pojawiło się szyderstwo.

Wilewicz wyszedł z pokoju, jednocześnie wyjmując smartfona.

– Natychmiast wyślij ludzi do domu Mirki Zawiślak – powiedział, gdy po drugiej stronie usłyszał głos Marcina Zycha, zastępcy komendanta Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku, z którym ostatnio trochę się przyjaźnił. – Niech patrole szukają jej samochodu na trasie między domem a sądem okręgowym, ona ma dom w Kolbudach. – Zawahał się. – Postaw na nogi czarnych.

Rozłączył się. Stał na sądowym korytarzu, myśląc o tym, że to może być jakiś żart. Nie, to nie był żart. Zadzwonił do Mirki, ale nie odebrała.

Nie zdążył odłożyć telefonu, gdy ten ożył. Zych, który podczas rozmowy nie zadał żadnego zbędnego pytania, wydał rozkazy i oddzwaniał po wyjaśnienia.

Zanim Wilewicz odebrał telefon, spojrzał na swoją prawą dłoń i na złoty sygnet z trupią czaszką na serdecznym palcu, tuż za obrączką.

Obrączka wciąż stanowiła dla niego skarb, choć nosił ją już od dwóch lat.

Prolog 3

Od kilku minut siedzieli w milczeniu. Bała się odezwać, żeby jej znów nie uderzył, a on wydawał się zapomnieć, że tu była.

Miała gonitwę myśli. Nie rozumiała, co właśnie się stało. Kim naprawdę był ten młody mężczyzna i czego od niej chciał.

Była doświadczonym prokuratorem, stawiała czoła najgorszym mętom, ale ten człowiek ją przerażał. Mimo to usłyszała, że jej głos był zadziwiająco beznamiętny, gdy jednak ośmieliła się zadać pytanie:

– Co powie mu Danik?

Wydawało jej się, że to powiedziała, ale zmasakrowane usta, w których nie było dwóch zębów, wydały dziwne dźwięki. Mimo to ją zrozumiał. Wzruszył ramionami, leniwie przesunął wzrokiem po jej twarzy. Tym razem nie miał zamiaru jej bić.

– Że zginiesz, jeśli go nie uwolnią.

– Nie uwolnią go – wybełkotała.

– Nie uwolnią.

Jej oczy zadawały błagalne pytanie, co wtedy zrobi. Skinął głową, jakby potrafił je przeczytać.

– Nic ci się nie stanie. Pod warunkiem, że będziesz posłuszna.

Poczuła szaleńczą wdzięczność. Nie zamierzał jej zabić, udawała przed sobą, że nie brała nawet pod uwagę takiej możliwości, ale ulga, jaką poczuła, dowodziła, że tylko się oszukiwała. Przestało ją obchodzić, czego ten człowiek chciał. Wykorzysta ją do swoich celów i zniknie. Musiała tylko mu nie przeszkadzać.

Filip też czekał, obserwował samochody, których przyjeżdżało coraz więcej i gromadziły się głównie w pobliżu wejść do sklepów. W końcu się znudził.

– Przejedziemy się bliżej ludzi – powiedział.

Wykonał gest, jakby chciał się przesiąść, gdy kilka pustych miejsc od nich zaparkował samochód. Wysiadł z niego mężczyzna prowadzący rozmowę przez telefon. Miał na sobie marynarkę i lekki płaszcz. Ruszył w ich stronę, ale patrzył przed siebie zupełnie niezainteresowany samochodem, który za chwilę będzie mijał, i jego pasażerami.

– Albo nie. Mamy kierowcę – powiedział Filip.

Zwrócił się do niej, zaglądając jej głęboko w oczy. Miała przed sobą jego jasną twarz, która jeszcze niedawno tak jej się podobała. Teraz jego oczy wydawały się martwe. Podobnie jak usta, kiedy zadawał pytanie:

– Masz dobrą pamięć?

Pokręciła gwałtownie głową. Chciała, żeby wiedział, że go nie rozpozna. Zapomni o nim, jak wygląda, gdy tylko zniknie jej z oczu.

Wydawał się niezadowolony. Nie powiedziała słowa, ale on zrozumiał, co oznacza jej gest.

– Nie obchodzi mnie, czy mnie rozpoznasz. Pytałem, czy masz dobrą pamięć.

Uznała, że powinna potwierdzić. Skinęła głową.

– A więc pamiętasz, o czym rozmawialiśmy.

Nie wiedziała, o co mu chodzi, ale nie chciała, by znów ją uderzył.

Kolejne skinienie.

– Rozmawialiśmy o tym, że masz być posłuszna. Wysiądę, żeby zaprosić kierowcę do samochodu, a ty pokażesz mi, że jesteś posłuszna. Inaczej zabiję najpierw jego, potem ciebie. Zrobię to bez najmniejszego wahania. Rozumiesz?

Jeszcze jedno skinienie.

– Powtórz, co zrobię.

– Zabijesz nas oboje – wybełkotała.

– Właśnie. Dlatego bądź taka, jak obiecałaś. Jaka?

– Posłuszna.

W jego nieruchomych oczach pojawiło się coś na kształt aprobaty.

– Właśnie.

Wysiadł i oparł się o samochód. Uśmiechnął się i rozejrzał jak ktoś, kto delektuje się ciepłem majowego słońca. Znów wyglądał jak wtedy, gdy mówił o literaturze. Pistolet trzymał w prawej ręce swobodnie opuszczonej wzdłuż ciała, tym razem także go nie ukrywał. Mężczyzna zaraz się z nim zrówna, szedł w kierunku marketu budowlanego, a zaparkował dalej najwyraźniej dlatego, żeby się przespacerować i skończyć prowadzoną przez telefon rozmowę. Patrzył na Filipa, ale zdawał się nie widzieć broni, choć miał ją przed oczami. Mirosława Zawiślak pragnęła go ostrzec, ale wiedziała, że nie ośmieli się tego zrobić.

Przez moment poczuła ukłucie wątpliwości. Czy on naprawdę by do mnie strzelił? – zadała sobie pytanie. Czy to w ogóle jest prawdziwa broń?

– Przepraszam – powiedział Filip łagodnie, a mężczyzna uprzejmie odsunął telefon od ucha, aby go wysłuchać.

Mocne uderzenie chwytem broni w skroń zachwiało nim. Filip dopadł go i rzucił na samochód. Usłyszała odgłosy ciała uderzającego o karoserię i telefonu upadającego na asfalt. Chwycił mężczyznę za włosy i dwukrotnie uderzył jego głową o maskę samochodu.

Przyłożył mu pistolet pod brodę.

– Chodź. – Pociągnął go, przytrzymując drugą ręką. Zawiślak widziała, że tamten człowiek był w szoku, jeszcze nie rozumiał, co się z nim dzieje, i poddał się rozkazującemu głosowi oraz mocnemu szarpnięciu za ramię.

Filip był zadziwiająco silny jak na tak szczupłego chłopaka. Obeszli samochód, Filip otworzył drzwi i wepchnął faceta za kierownicę.

– Siedź tu albo cię zabiję – powiedział.

Zatrzasnął drzwi i nie śpiesząc się, obszedł peugeota. Przez ten czas na parking z różnych stron wjechały trzy inne samochody. Zatrzymały się dość daleko, z jednego ktoś wysiadł, ale nie zauważył, co się tutaj działo.

Filip usiadł obok Mirki. Mężczyzna za kierownicą krwawił z ucha, był zdezorientowany, widziała jego półprzytomne spojrzenie w lusterku wstecznym.

Filip trzymał pistolet na kolanach. Czekał, aż tamten dojdzie do siebie.

– Nie zadawaj pytań – powiedział. – Daj mi swój portfel.

Mężczyzna bezwolnym ruchem sięgnął do kieszeni i podał portfel. Mirka zwróciła uwagę na jego palce, krótkie, przypominające serdelki. Filip wyjął dowód osobisty mężczyzny.

– Posłuchaj, Tadeuszu. Masz proste zadanie. Zawieziesz panią prokurator do sądu. Wjedziesz na to rondo, widzisz? A stamtąd na most w stronę Jasienia. Dalej jedziesz prosto aż do świateł, na światłach zjedziesz w lewo, a potem w zjazd na Armii Krajowej. Znasz tę drogę? Nie pomylisz jej?

Mężczyzna skinął głową. Zawiślak popatrzyła za szybę samochodu, czy zwrócili czyjąś uwagę. Ludzie wydawali się zajęci swoimi sprawami.

– Zatrzymujesz się na czerwonych światłach, ruszasz na zielonych. Zachowujesz ograniczenia prędkości. Jedziesz ostrożnie, nie wolno ci wyjść z samochodu, dopóki nie dojedziesz do sądu na Nowych Ogrodach. Gdy dojedziesz do sądu, będziesz wolny.

Filip nachylił się w stronę mężczyzny i dotknął pistoletem podstawy jego czaszki.

– Jeśli nie dowieziesz jej do sądu, odwiedzę cię w twoim mieszkaniu na Chełmie. Złożę wizytę tobie, twojej jasnowłosej żonie i dwóm smarkaczom, których zdjęcie nosisz w portfelu.

Filip się wyprostował. Mirka widziała, że jego wzrok napotkał przerażony wzrok tamtego człowieka w lusterku wstecznym.

– Zrobię im to.

Filip nie patrzył na Zawiślak, ale jego druga ręka wystrzeliła w bok i przez ułamek sekundy widziała zarys czegoś, co było podłużne, ciemne i ostre. Nie miała czasu, aby to ocenić.

Ten przedmiot, czymkolwiek był, wbił się jej z wielką siłą i śmiertelną precyzją w dołek między obojczykami i usłyszała dziwny dźwięk, jakby charczenie kogoś, kto bezskutecznie usiłuje nabrać powietrza.

Zanim zaczęła umierać, uświadomiła sobie, że ten dźwięk wydobywa się z jej ust.

Prolog 4

Niebo było bezchmurne, warunki do jazdy dobre i aleja Armii Krajowej tętniła ruchem. Na skrzyżowaniu z Łostowicką światła zmieniły się na czerwone, zatrzymując samochody jadące w kierunku centrum.

Granatowy peugeot 307 stanął i czekał na zmianę świateł wraz z innymi. Wszystkie szyby peugeota były opuszczone, a z wnętrza dochodziła głośna muzyka metalowa zestawu audio ustawionego na najwyższą moc.

Kierowca furgonetki DHL niechętnie odwrócił głowę w tę stronę. Rozmawiał przez komórkę z dziewczyną i hałas zagłuszał jej głos. To, co zobaczył, sprawiło, że zapomniał o dziewczynie, o tym, że rozmawiają o bliskim ślubie, i w ogóle o tym, że trzyma telefon w dłoni.

Był tylko obraz, na który patrzył, i dźwięki heavy metalu, które słyszał. To AC/DC, przemknęło mu przez głowę, bo znał ten kawałek.

Kierowca peugeota pozostawał wyprostowany z obiema rękami zaciśniętymi na kierownicy i wpatrzony w czerwone światło nad sobą. Głowę miał zakrwawioną, ale nie zwracał na to uwagi. Za to musiał być świadomy tego, co znajdowało się za nim, na tylnym siedzeniu. Wyraz jego twarzy jakby zastygłej w przerażeniu i wręcz nienaturalnie wybałuszone oczy świadczyły, że jego umysł się zamknął na bodźce inne niż te płynące z sygnalizacji ulicznej.

Na tylnej kanapie siedziała kobieta z uniesioną głową, rozchylonymi ustami i otwartymi nieruchomymi oczami. W szyję wbity miała nóż z ozdobną rączką, który wystawał z niej pod kątem jak drążek sterowniczy. Kobieta ubrana była w jasną garsonkę, odpowiednią na słoneczny dzień, który właśnie się rozpoczynał, ale cała jej pierś i brzuch stanowiły jedną wielką plamę krwi.

Kierowca peugeota powoli odwrócił głowę i spojrzał na kierowcę furgonetki. Błędny wzrok i wyraz jego twarzy były wołaniem o pomoc. Światła się zmieniły, kierowca straszliwym wysiłkiem woli zmusił się, by znów spojrzeć przed siebie. Peugeot gwałtownie ruszył ze skrzyżowania, a zwłoki na tylnym siedzeniu drgnęły. Peugeot wyrównał prędkość i jechał już dalej spokojnie.

Muzyka wydobywała się z wnętrza samochodu dzika i gniewna. Wokalista krzyczał po angielsku, że jest na autostradzie do piekła.

 

Inne powieści z serii

Powieści w serii