Bliska znajoma

B

Co zrobić, gdy wyczerpało się wszystkie możliwości, a porwany z ulicy jedenastolatek nadal pozostaje zaginiony? To pytanie zadaje sobie komisarz Sławomir Kruk na początku piątej doby poszukiwań.

Odpowiedź, której sam sobie udziela, jest przerażająca.

W rezultacie Kruk, podejrzewany o przekroczenie uprawnień i tortury wobec sprawcy porwania, trafia pod ostrzał mediów, a czynności wyjaśniające w jego sprawie prowadzi funkcjonariusz Biura Spraw Wewnętrznych Policji, Lena Milewska.

Mimo niesprzyjających okoliczności Kruk ulega urokowi pięknej nadkomisarz. Gdy kobieta pewnego dnia znika, zaczyna jej szukać i badać jej życie prywatne. Sytuacja coraz bardziej się zapętla, a sprawę utrudnia fakt, że w związku z toczącym się wobec Kruka postępowaniem, komisarz zostaje zawieszony.

Tę małą grę, która pozostała, Kruk rozegra sam. Nie stanie się ona sensem jego życia. Kruk zagra, wygra i zostawi wszystko za sobą.

Albo nie wygra”.

Bliska znajoma - kryminał
Bliska znajoma. Piąty kryminał z serii o komisarzu Sławomirze Kruku.

Wydawnictwo HarperCollins Polska

Gdzie kupić?

Empik   Bonito   Tania Książka   Świat Książki   Legimi   Nexto   Ebookpoint

 

Bliska znajoma – fragment
Rozdział 1
Nic nie osiągnęli. Ponad sto godzin poszukiwań, rozpytywania ludzi, zbierania śladów, analizy danych, stawiania i weryfikacji hipotez – i znaleźli się tam, gdzie na początku. Nigdzie.

To znaczy mieli przed sobą tego mężczyznę, który patrzył na Kruka z mieszaniną strachu i zadowolenia, ale nie chciał mówić. No i było jeszcze to jego ładne mieszkanie w niskim starym bloku na drugim piętrze.

Komisarz Sławomir Kruk rozglądał się po nowoczesnym wnętrzu, ścianach, na których wisiały tandetne, ale przyjemne obrazki, meblach, całkiem solidnych, do których dobrano pasujące kolorystycznie dodatki. Były narzuty, serwety, serwetki, nawet ozdobny wazon, aktualnie bez kwiatów. Facet mieszkał sam, ale czuło się tu kobiecą rękę. W jego przypadku była to ręka matki.

Mimo wszystko powietrze było trochę nieświeże, na meblach leżała warstwa kurzu i panował bałagan.

Kruk przespacerował się po miękkim dywanie i usiadł na sofie. Miał dość. Zespół, w którego skład wchodzili także dwaj technicy kryminalistyczni, czekał pod blokiem na pozwolenie wejścia, ale on jeszcze zwlekał.

Z kuchni dobiegały odgłosy otwierania i zamykania szafek. To drugi z obecnych na miejscu komisarzy, Paweł Lalkarz, dokonywał pobieżnego przeszukania. Pobieżnego, bo nie po to tu weszli. Lepiej zrobi to ekipa oględzinowa, ale wpuszczenie jej oznaczało konieczność wyprowadzenia stąd lokatora mieszkania i zawiezienia go na komendę.

Komenda policji to świetne miejsce na rozmowę z podejrzanym, panuje tam odpowiedni nastrój, jednak za dużo jest kamer. Kruk ich nie lubił i nie chciał ludzi za lustrem weneckim, bo tacy ludzie, pełni dobrych chęci i wyuczonych paragrafów, zaskakująco przeszkadzali w porozumieniu.

Spojrzał na zegarek w komórce, dochodziła dwudziesta pierwsza. Jarek Mączyński, jedenastolatek, uczeń trzeciej klasy szkoły podstawowej, w piątek dziewiętnastego października, dokładnie przed stu dwiema godzinami, zniknął z ulicy w drodze ze szkoły i od tej pory ślad po nim zaginął. Komórka chłopca stała się nieaktywna, nikt nie skontaktował się z jego rodzicami.

Sto dwie godziny to mnóstwo czasu. Dla przerażonych rodziców wieczność. Dla dzieciaka… Kruk starał się o tym nie myśleć.

– Panie Mironie – starannie wymówił oryginalne imię. – Czas nam się kończy.

Mężczyzna siedzący na krześle miał skute z tyłu ręce, pucołowatą twarz i był blady. Gdy policjanci tu weszli, Lalkarz pozwolił mu włożyć buty, ale Kruk nie pozwolił go wyprowadzić. Trzydzieści dwa lata, z wykształcenia mechanik samochodowy, podobno niezły, który zdążył już stracić pracę w każdym warsztacie w mieście.

– Nie wiem, czego ode mnie chcecie.

– Cały czas pan to powtarza, choć wyjaśniałem już tyle razy. Jak pan znów to powie, uznam, że pan mnie nie słucha.

– Jestem niewinny. Chcę adwokata.

Niewinność Mirona Szanawskiego była mało prawdopodobna, nie był geniuszem zbrodni, ale to nic dziwnego, bo większość przestępców nie była. Znali porywacza, ale nie znali losu chłopca i miejsca jego pobytu. Rodzina była zamożna, jednak nie przedstawiono żądania okupu. Nie mieli nawet pewności, czy chłopiec wciąż żył.

Odgłosy w kuchni umilkły i Lalkarz stanął w drzwiach pokoju. Pokręcił głową. W końcu trzeba będzie jednak wpuścić techników, którzy są lepsi od Pawła w znajdowaniu śladów, ale Kruk nie wierzył dziś nawet w techników. Porwanego chłopca pewnie nigdy nie było w tym mieszkaniu. Decyzję o wejściu podjął oficer Centralnego Biura Śledczego Policji, które wspólnie z Komendą Wojewódzką Policji w Gdańsku prowadziło sprawę. Ta decyzja była wyrazem desperacji.

– Zabieramy podejrzanego – powiedział Paweł. – Nic tu po nas.

Kruk się nie ruszył. Gdy zabiorą Szanawskiego na komendę, los chłopca zależeć będzie od chęci porywacza do współpracy z policją. Ale zdradzając miejsce pobytu chłopca, Szanawski automatycznie przyzna się do porwania. Bez jednego nie będzie drugiego.

Kruk popatrzył na okrągłą gębę faceta. Nie śpieszyło mu się za kraty. CBŚP wezwało jakiegoś specjalistę z Warszawy, który miał skłonić Szanawskiego do wyznań. Specjalista był w drodze. Miał ponoć plan, znał nowoczesne techniki przesłuchań i był dobrej myśli.

Pośród rzeczy, w które Kruk dzisiaj nie wierzył, był także specjalista z Warszawy. Zbyt wielu takich oglądał. Służyli szefostwu jako dupochrony, ale co z tego? Kruk nie powinien się angażować bardziej, niż to konieczne. Nie znał dzieciaka, jego rodzinę poznał niedawno. Byli przerażeni, ale jacy mieli być? Nie można wszystkich spraw brać osobiście. Przez sto godzin sprawdzał każdą poszlakę. Niemal zupełnie nie spał, czuł ogromne zmęczenie. A że to ostatecznie zda się na nic?

Trudno. Nie Kruka wina. Specjalista będzie się starał. Szanse chłopca staną się nikłe, ale Kruk wyjdzie z tego bez skazy. Nikt mu nic nie zarzuci. Ludzie powiedzą, że zrobił, co mógł.

Nie przyjdzie im do głowy, że Kruk był w stanie zrobić więcej.

Dużo więcej.

Zmęczenie go obezwładniało. Ono i te nawracające myśli.

– Zejdź na dół zapalić – powiedział do Pawła.

Lalkarz gwałtownie podniósł wzrok. Znali się od dzieciństwa, wychowali się, a później całe lata pracowali razem, ścieżka myślowa Kruka była dla Pawła czytelna. Dał gestem znać, żeby wyszli do przedpokoju, i tam ściszonym głosem zapytał:

– Co ci, kurwa, chodzi po głowie?

– Sam z nim pogadam – odparł Kruk. – Widzę w nim wolę współpracy.

– Kiedy ją zobaczyłeś? Słyszałem przez ścianę, że zażądał adwokata, jak na filmie.

– To nic. Jeśli jest szansa, by coś powiedział, to właśnie tutaj. Teraz.

Paweł miał na sobie świetnie skrojony garnitur. Zawsze był elegancki. Poprawił krawat, który z jakiegoś powodu nagle zaczął go uwierać.

– Powiedziałem, idź zapalić – powtórzył Kruk.

Patrzyli sobie w oczy. W oczach Pawła były złość i niedowierzanie. Ale to on spuścił wzrok pierwszy.

– Żebyś wiedział. Pójdę zapalić.

Zwrócił się w stronę drzwi.

– Paweł – rzekł Kruk. – Kluczyki do kajdanek.

Lalkarz rzucił mu kluczyki i wyszedł, trzaskając drzwiami.

Kruk głęboko odetchnął. Musiał się śpieszyć, ale jeszcze długą chwilę stał bez ruchu, zbierając siły. Spojrzał na swoje dłonie. Miał na nich lateksowe rękawiczki. Nałożyli je, zanim weszli do mieszkania, tak na wszelki wypadek, żeby nie doszło do kontaminacji czy czegoś tam. Ładne słowo: kontaminacja…

Te rękawiczki wiele ułatwiały.

Kruk ponownie odetchnął i ruszył, jednak nie od razu poszedł do pokoju. Najpierw zajrzał do kuchni.

Widział tam wcześniej srebrną taśmę samoprzylepną i kilka reklamówek z marketów. A, i jeszcze plastikowe trytytki. Też się przydadzą.

 

Inne powieści z serii

Powieści w serii