Ćma

Ć

Komisarz Kruk musi rozwikłać pętlę kłamstw i sekretów, by rozwiązać sprawę zaginionego nastolatka.

Trwają poszukiwania zaginionego ucznia liceum. Wygląda na to, że chłopak uciekł z domu, ale policja sprawdza też inne możliwości. W sprawę przypadkiem angażuje się komisarz Sławomir Kruk.

Ojciec zaginionego twierdzi, że chłopak został pobity i uwięziony. Podaje niepokojące szczegóły zajścia, których nie powinien znać. Wskazuje potencjalnych sprawców. Nie potrafi tylko wiarygodnie wyjaśnić, skąd to wszystko wie.

Wydarzenia spowija mrok i komisarz nie ma pewności, czy to, co zaczyna podejrzewać, stało się naprawdę, czy jest tylko wytworem jego wyobraźni.

Brnąc przez kłamstwa i tajemnice, Kruk stopniowo odsłania scenerię koszmaru.

Ćma - kryminał
Ćma. Szósty tom serii kryminalnej o komisarzu Sławomirze Kruku.
Wydawnictwo HarperCollins Polska

Gdzie kupić?

Empik   Bonito   Tania Książka   Świat Książki   Legimi   Nexto   Ebookpoint

 

Ćma – fragment
Rozdział 1
Kruk miał samochód w warsztacie, więc kiedy wychodząc z domu na tramwaj, zobaczył przejeżdżający radiowóz bez oznaczeń i znajomą twarz kierowcy, machnął ręką, a podkomisarz Stanisław Baruka zgodził się podwieźć go na komendę wojewódzką. Po drodze musiał jeszcze tylko zajechać na moment do pewnych ludzi. Ich syn uciekł z domu, a oni umierali z przerażenia. Kruk czekał już na Barukę w radiowozie od pół godziny i pożałował, że nie pojechał komunikacją miejską.

Przed furtką w ogrodzeniu, za którym znajdowała się, jak zwą to deweloperzy, willa wielorodzinna, powstało małe zbiegowisko. Platynowa blondynka, odwrócona do Kruka tyłem, wściekle mówiła coś do mniej więcej pięćdziesięcioletniego, eleganckiego mężczyzny w czarnym płaszczu. Stała pod rękę z wysokim, mocno zbudowanym mężczyzną w kaszkiecie, ale ten właśnie zostawił ją samą sobie i ruszył do stojącego w pobliżu białego volvo. Chciała pójść za nim, jednak elegant w czarnym płaszczu zagrodził jej drogę. Stała tam jeszcze para trzydziestolatków usiłująca zażegnać rodzącą się awanturę.

Wszyscy ci ludzie przed chwilą opuścili tę samą willę, w której przebywał obecnie Baruka.

Kruk odwrócił od nich wzrok i leniwie przeciągnął nim po ulicy. Mały kundel obsikiwał wielkie drzewo, kilka samochodów parkowało niezgodnie z przepisami, za nimi jakiś facet palił papierosa i strząsał popiół na maskę jednego z nich. Wyraźnie zainteresowany obserwował zajście.

Kruk wrócił wzrokiem do ludzi przed furtką. Wyłączył radio w samochodzie, żeby usłyszeć, o czym rozmawiają. Mówiła platynowa blondynka, szybko i podniesionym głosem, ale Kruk nic nie rozumiał. Elegant w czarnym płaszczu przysunął się do niej. Odezwał się wolno i z rozmysłem. Wyraz twarzy miał nieprzyjemny, cedził słowa, na koniec wykonał pogardliwy gest.

Odwróciła głowę. Przez ułamek chwili Kruk widział profil jej twarzy. Drgnął i zrozumiał, co się stanie, zanim to się stało.

Blondynka była szybka jak wicher. Z całej siły strzeliła mężczyznę w twarz.

Kruk wygramolił się z samochodu, klnąc pod nosem, i powlókł się w ich stronę.

– Co tu się dzieje? – warknął, przelotnie pokazując odznakę.

– Ten człowiek mnie obraził – powiedziała bliska płaczu blondynka. Patrzyła na odznakę, jeszcze nie na Kruka. Chciała coś dodać, ale wtedy właśnie spojrzała na niego i umilkła.

Elegant w czarnym płaszczu też na niego spojrzał. Jego lewy policzek płonął po uderzeniu, jednak on pozostawał spokojny. Na szczęście jej nie oddał.

– Świetnie, że jest policja. Chcę złożyć doniesienie o naruszeniu mojej nietykalności cielesnej przez tę kobietę.

– Pan żartuje.

Elegant uniósł brwi. Był starannie ogolony, a gdy uniósł rękę i ostrożnie dotknął skóry twarzy, błysnął złoty zegarek.

– Właśnie mnie spoliczkowała.

– Właściwie to sam się pan o to prosił – wtrącił się młodszy mężczyzna.

– Panie Iwo, pan wszystko widział – rzekł spoliczkowany. – Będzie pan moim świadkiem.

– Byłem też świadkiem tego, jak pan się zachował.

– To wszystko było takie niepotrzebne – wtrąciła się młoda kobieta towarzysząca Iwo. – Powinni się państwo wzajemnie przeprosić.

Blondynka w beżowym płaszczu już się opanowała, nie chciała płakać. Patrzyła na Kruka z coraz większym spokojem.

– Nazywam się Hubert Schulc – przedstawił się spoliczkowany mężczyzna. – Jestem właścicielem domu, w którym ta pani wynajmuje mieszkanie.

– Komisarz Sławomir Kruk z Komendy Wojewódzkiej Policji. Niech wszyscy państwo ochłoną.

– Już ochłonąłem. – Schulc w gruncie rzeczy był wściekły. – Przyjmie pan ode mnie zawiadomienie?

Kruk rozejrzał się, szukając pomocy, i westchnął zrezygnowany.

– Nie tutaj. Musi pofatygować się pan na najbliższy komisariat, pewnie trzeba będzie sporo odczekać, wtedy będzie pan mógł złożyć zawiadomienie. Opowie pan funkcjonariuszowi, którego odciągnie pan od spraw zabójstw, rozbojów i kradzieży, swoją wstrząsającą historię. – Kruk zwrócił się do kobiety będącej sprawcą całej afery: – Jak panią obraził?

Pokręciła głową. Milczała.

– Dobrze, komisarzu Kruk, przejdę się na komisariat. Najbliższy jest przy Białej, prawda? Opowiem też o panu, jak mnie pan zlekceważył.

Z budynku wyszedł Baruka i skierował się w ich stronę.

– Czego pan właściwie oczekuje? – spytał Kruk. – Więzienia dla tej pani?

– Nie pozwolę się tak traktować.

– Pan Schulc zamierza wyrzucić mnie z mieszkania, które u niego wynajęłam. Dlatego jest bardzo zadowolony, że udało mu się mnie sprowokować, to dla niego woda na młyn.

– Nie pogodzicie się? – spytał Kruk.

Schulc patrzył twardo. Podszedł Baruka, Kruk wahał się tylko chwilę.

– Stasiu, dawaj kajdanki – powiedział, nie spuszczając wzroku z Schulca. Kruk miał swoją parę kajdanek przy pasku, ale chciał, żeby wyszło dramatyczniej.

– Co się dzieje?

– Po prostu daj.

Zadźwięczała stal. Kruk zwrócił się do kobiety:

– Zatrzymuję panią do wyjaśnienia. Proszę oddać mi torebkę i wyciągnąć ręce.

Nie protestowała. Kruk zatrzasnął jej kajdanki na nadgarstkach i wskazał nieoznakowany radiowóz.

Dwoje trzydziestolatków wydawało się wstrząśniętych obrotem sytuacji. Nawet Schulc stracił tę swoją wyzywającą pewność siebie.

– Pan tu mieszka? – upewnił się Kruk.

– Na parterze, pod jedynką. – Schulc wskazał willę.

– Dobrze. Będzie pan dzisiaj w domu?

Skinął głową.

Kruka nic to nie obchodziło, nie zamierzał go odwiedzać, ale niech tkwi w domu i czeka. Posadził kobietę na tylnym siedzeniu samochodu, położył obok niej torebkę, a sam zajął miejsce z przodu. Baruka uruchomił silnik.

Gdy odjeżdżali, powiał wiatr i poruszył gałęziami pobliskich drzew, poderwał z ulicy pojedynczy liść, pozostałość po jesieni i ciepłej zimie. Ciepła zima zmieniła się w chłodną wiosnę, wszystko było nie tak, jak powinno.

– Co tam się wydarzyło? – odezwał się Baruka, gdy wjechali na aleję Grunwaldzką. Spojrzał w lusterko wsteczne. – Te kajdanki były konieczne?

Kruk odwrócił głowę w stronę kobiety. Wydawała się zamyślona, wpatrzona w widoki za boczną szybą.

– Żebyś wiedział, bez kajdanek ani rusz. Zatrzymasz się przy Galerii Bałtyckiej?

Przy galerii radiowóz stanął, Kruk wysiadł i pomógł wysiąść kobiecie. Zdjął jej kajdanki i oddał podkomisarzowi.

Oboje patrzyli, jak radiowóz odjeżdża.

Kobieta przysunęła się i delikatnie pocałowała Kruka w policzek.

– Miło cię widzieć, Sławek.

– Ciebie też, Preise.

 

Inne powieści z serii

Powieści w serii